prezydent-miasta.pl

domena prezydent-miasta.pl jest na sprzedaż
https://www.aftermarket.pl/domena/prezydent-miasta.pl

czwartek, 10 czerwca 2010

Paweł Adamowicz - Gdańsk


Prezydent Paweł Adamowicz

Wykształcenie: wyższe
Rocznik: 1965

adres e-mail:
prezydent@gdansk.gda.pl
tel.: (058) 323 63 14
fax: (058) 302 01 34
ul. Nowe Ogrody 8/12
80-803 Gdańsk
pokój nr 314

Jestem gdańszczaninem w pierwszym pokoleniu. Cała moja rodzina ze strony taty i mamy od wieków związana była z Wileńszczyzną, a więc terenami dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Urodziłem się 2 listopada 1965 r. w Wojewódzkim Szpitalu im. Mikołaja Kopernika przy ul. Nowe Ogrody (wtedy Świerczewskiego). Mój starszy brat Piotr (rocznik 1961) urodził się w Elblągu, gdzie mieszkali nasi dziadkowie ze strony mamy.
Mój tata urodził się w Wilnie, które opuścił wraz ze swoimi rodzicami – wbrew własnej woli – i przybyli – jak wielu wilników do Gdańska w 1946 roku. Moja mama urodziła się w mieście Łapy położonym niedaleko Białegostoku. Jej rodzice urodzili się również na Wileńszczyźnie.
W domu rodzinnym brat mój Piotr i ja odebraliśmy tradycyjne katolickie wychowanie przepojone szacunkiem wobec tradycji narodowych, kultu Marszałka Józefa Piłsudskiego i miłości do utraconej kresowej ojczyzny. Pierwsza moja podróż zagraniczna (miałem 11 lat) nieprzypadkowo zawiodła mnie nad Wilię do miasta Matki Boskiej Ostrobramskiej i ukochanego miasta Piłsudskiego.
Babcia Julia – mama mojej mamy (urodzona w Smorgoniach – obecnie Białoruś) – opowiadała nam o zapachach, krajobrazach, ludziach i historiach, które bezpowrotnie przeminęły wraz z wybuchem I wojny światowej, a ostateczny cios zadał Związek Sowiecki 17 września 1939 roku. Od babci dowiedziałem się o różnorodności narodów i ich języków i religii zamieszkujących tereny dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ona wzbudziła we mnie naturalne otwarcie i zaufanie do inności, szacunku do różnorodności narodowej. Opowiadała nam o swoich zabawach z koleżankami z podwórka mówiących po polsku, rosyjsku, jidisz i białorusku.
Dziadek nasz Wincenty – ojciec mojego ojca (urodzony w Dajnowo, położony 30 km od Wilna) – swoimi wspomnieniami prowadził nas do Wilna początku XX wieku, do którego przybył po naukę i pracę. Opowiadał nam o kaziukach, o karaimach, modlitwach w cerkwiach i obrzędowości żydowskiej. Dziadek ożenił się z babcią Pelagią, która wyznawała chrześcijaństwo prawosławne. Dzięki temu od wczesnych lat tata nasz prowadził nas raz w roku do cerkwi na specjalny obrząd poświęcony zmarłym zwany panichidą. Babci Pelagii niestety nie znaliśmy. Zmarła przed ślubem rodziców. Podobnie mąż babci Julii – Kazimierz – legionista J. Piłsudskiego zmarł przedwcześnie. Miałem wtedy dwa lata.
Tata Ryszard większość lat przepracował jako ekonomista w bankowości. Nigdy nie był członkiem PZPR (partii komunistycznej). W latach sześćdziesiątych mocno zaangażował się w odbudowę zburzonego w czasie II wojny światowej kościoła św. Katarzyny. Władze ówczesne nie chciały oddać o.o. Karmelitom zrujnowanego kościoła. Tata chodził z petycją żądająca zwrotu kościoła do Komitetu Wojewódzkiego PZPR (dziś w tym zwanym powszechnie “białym domu” przy ul. Wały Jagiellońskie mieści się m.in. prokuratura).
Mama skończyła Politechnikę Szczecińską i pracowała w księgowości w wielu firmach.
Brat mój Piotr ukończył Szkołę Podstawową nr 50, a później VI Liceum Ogólnokształcące. Jeszcze w latach siedemdziesiątych w liceum wszedł do środowiska tworzącego antykomunistyczny i centroprawicowy Ruch Młodej Polski.
Do domu przynosił nielegalne pismo “Bratniak” i inne wydawnictwa. Brat uczestniczył w słynnych obchodach 3 maja 1980 r., w wyniku których aresztowano m.in. Dariusza Kobzdeja (to ten, którego imię nosi skwer naprzeciw Pomnika Sobieskiego przy Podwalu Staromiejskim). Piotr uczestniczył
w strajku w sierpniu 1980 r. w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Później po zarejestrowaniu NSZZ “Solidarności” pracował w sekretariacie Krajowej Komisji “S”. W stanie wojennym był internowany w Iławie i Kwidzynie. Zwolniony dzięki interwencji księdza biskupa Kaczmarka rozpoczął studia historyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dziś jest szczęśliwym ojcem dwójki dzieci i dziennikarzem “Rzeczypospolitej”.
Wszystko to, co we mnie dobre zawdzięczam mamie Teresie i tacie – Ryszardowi, mojej babci Julii i dziadkowi Wincentemu. Dziękuję Wam!

Moja edukacja
Share

Naukę rozpocząłem w 1972 roku w Szkole Podstawowej nr 50 im. Emilii Plater przy ul. Grobla IV. To była dobra i przyjazna szkoła. Wcześniej uczęszczał do niej mój brat Piotr.
W pamiętnym 1980 roku, z tygodniowym opóźnieniem spowodowanym strajkami sierpniowymi, rozpocząłem naukę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika. Lokalizacja liceum jest niemalże symboliczna – stoi naprzeciw Stoczni Gdańskiej, ze słynną Bramą nr 2 z której w sierpniu ‘80 przemawiał Lech Wałęsa oraz placem, później nazwanym “Placem Solidarności” z Pomnikiem Poległych Stoczniowców.
Co ważne ta szkoła ma bogatą tradycję, a uczęszczali do niej obecny duszpasterz środowisk twórczych ks. Krzysztof Niedałtowski, reżyser teatralny Krzysztof Babicki, działacz polityczny lider PO Donald Tusk, myśliciel Aleksander Hall i wielu innych.
Ta lokalizacja, ale przede wszystkim oczywiście “karnawał wolności”, wprowadziły w mury szkoły niepowtarzalną atmosferę – dyskutowaliśmy namiętnie o sytuacji politycznej, spieraliśmy się o Wałęsę i Miłosza. Byli wśród nas zarówno zwolennicy “Solidarności” – do których się zaliczałem – jak i jej przeciwnicy, którzy wieszczyli rychłą “wojnę domową”.
To był czas intensywnego odkłamywania historii Polski i Europy. Wojna polsko-bolszewicka 1920, agresja Sowietów na Polskę 17 września 1939, Katyń, komuniści z PPR i wiele innych dotychczasowych tabu okrywaliśmy wspólnie z naszą mądrą Panią Profesor historii Teresą Datą-Trzebiatowską. Pani Profesor zorganizowała w gabinecie historycznym nie do końca oficjalną Biblioteczkę z książkami wydawanymi poza cenzurą. Pochłanialiśmy je jak zakazany owoc. Drugim nauczycielem, na którego niezależnie myślące umysły mogły liczyć, był mój wychowawca Pan Profesor Jacek Blij. Dumny jestem, że na swojej drodze spotkałem tych dwóch wspaniałych pedagogów.
W roku Georg’a Orwella – 1984 – zdałem maturę. Pierwotnie zamierzałem studiować, podobnie jak mój brat, historię.
Ale ostatecznie zdecydowałem się studiować prawo na naszym gdańskim uniwersytecie. Te pięć lat studiów w latach 1984-1989 dopełniło moje wykształcenie i ukształtowało przekonanie ideowe.
Nauka, egzaminy (bywało, że poprawkowe), zaliczenia przeplatały się z działalnością konspiracyjną (kolportaż, druk), zaangażowaniem w samorząd studencki, intensywnym samokształceniem oraz poznawaniem wielu interesujących ludzi z opozycji antykomunistycznej, intelektualistów.
To wówczas odkryłem całą plejadę wspaniałych myślicieli od Alexisa de Tocqueville (”O demokracji w Ameryce”) poprzez Friedricha Hayeka (”Konstytucje wolności”), Miltona i Rose Friedman (”Wolny wybór”) i wielu innych. W zrozumieniu istoty totalitaryzmu nazistowskiego i komunistycznego oraz – szerzej – problemu zniewolenia człowieka i społeczeństw pomagał mi Leszek Kołakowski (”Główne nurty marksizmu”), Hannah Arendt (”Korzenie totalitaryzmu”) czy Karl Popper (”Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”).
Zaczytywałem się zarówno w takich podziemnych kwartalnikach jak “Polityka Polska” (wywodząca się ze środowiska Ruchu Młodej Polski), “Przegląd Polityczny” (środowisko gdańskich liberałów) i “Krytyka” (warszawskie środowisko korowskie), jak i w legalnie wydawanym miesięczniku “Znak”". Odkrywałem też nieznaną w Polsce literaturę emigracyjną – Józefa Mackiewicza, Aleksandra Wata, Czesława Miłosza… Śledziłem publicystykę polityczną Michnika i Kuronia, Halla i Wołka, Celińskiego i wielu innych.
Pamiętam, że wraz z przyjaciółmi długo dyskutowaliśmy nad książką amerykańskiego myśliciela Michaela Novaka “Duch demokratycznego kapitalizmu”. Czy można pogodzić liberalizm z chrześcijaństwem, papieża z kapitalizmem, wolność z równością… Ta i wiele innych ważnych dyskusji nad zasadniczymi kwestiami ostatecznie kształtowały mój światopogląd.
We wrześniu 1989 roku obroniłem pracę magisterską. Zacząłem pracę na stanowisku asystenta na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego.
W latach 1993-1996 odbyłem aplikację radcowską w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Gdańsku. W maju 1997 zdałem egzamin radcowski.

Pokolenie Solidarnościowe
Share

Okres szesnastu miesięcy legalnej działalności “Solidarności” (1980-1981), zwany popularnie “karnawałem wolności”, był dla mnie początkiem intensywnego rozwoju intelektualnego. Chodziłem na liczne publiczne debaty i wiece. Każdy niemal tydzień przynosił nowe wydarzenia, dyskusje i spory.
Oddychaliśmy pełną piersią. Nie byłem w tym czasie członkiem ani tym bardziej działaczem “Solidarności”. Byłem na to zbyt młody. Ale byłem uważnym obserwatorem, który emocjonalnie i łapczywie chłonął biegnące zdarzenia.
Wprowadzony 13 grudnia 1981 roku stan wojenny wszystko to przerwał i odmienił. Bardzo szybko z “łapczywego obserwatora” zmieniłem się w ktywnego uczestnika wydarzeń. Brałem udział w nielegalnych, rozbijanych przez ZOMO demonstracjach. W I Liceum Ogólnokształcącym razem z kolegami zaczęliśmy wydawać – przepisując na maszynie do pisania – ulotki i odezwy. Nikt nam tego nie kazał robić, uważaliśmy to za swój moralny obowiązek.
Później, już po nawiązaniu nowych znajomości (czyli kontaktów), drukowaliśmy już przy użyciu “wyższych” technik naszą nielegalną gazetkę szkolną w I LO – “Jedynka”. Byłem współredaktorem, drukarzem i kolporterem tej gazetki.
W okresie studenckim (1984-1989) redagowałem i drukowałem nielegalne pismo studenckie na Uniwersytecie Gdańskim “ABC”. Przez rok działałem w samorządzie studenckim na Wydziale Prawa i Administracji – póki komunistyczny rząd nie zlikwidował samorządu na wszystkich uczelniach wyższych. Przez cały czas z bratem Piotrem zajmowaliśmy się kolportażem nielegalnych gazet i książek (zwanych bibułą). Jeździliśmy z dużymi plecakami wypełnionymi tą bibułą między Lublinem, Krakowem i Warszawą. Pociliśmy się nie tylko pod ciężarem książek, ale i na widok każdego patrolu milicji. Uczestniczyłem, a potem prowadziłem, w pracach kółek samokształceniowych.
Bardzo przeżywałem porwanie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 roku. Jak wielu uczestniczyłem we mszach świętych za ojczyznę i w żoliborskim kościele Popiełuszki i w gdańskich kościołach – św. Brygidzie, św. Mikołaju i Bazylice Mariackiej.
Wielkim naładowaniem “akumulatorów nadziei” było dla mnie uczestnictwo we mszy świętej dla młodzieży z Ojcem Świętym Janem Pawłem II w 1983 na Jasnej Górze, po której spontanicznie uformowaliśmy 60-tysięczny pochód, który przeszedł Aleją Jasnogórską.
Salki katechetyczne i kościoły były w PRL-u oazami wolnego słowa i myśli. Uczestniczyłem w wielu odczytach na “Górce” w Duszpasterstwie Akademickim przy kościele o.o. Dominikanów św. Mikołaja. Zwolnieni z pracy dziennikarze, pisarze, poeci i naukowcy bez cenzury, w nieskrępowany sposób przedstawiali tam swoje poglądy i utwory.
W 1987 roku zasiliłem, jak wielu z nas, szeregi porządkowej służby kościelnej “Semper Fidelis”. Zbliżała się kolejna pielgrzymka Ojca Świętego. Tym razem na Jego pielgrzymim szlaku był Gdańsk. Do końca życia będę pamiętał papieską homilię na Westerplatte i gdańskiej Zaspie. “Każdy z Was musi mieć swoje Westerplatte” – stało się swoistym credo dla naszego pokolenia.
Na początku maja 1989 wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Uznaliśmy, że przyszedł czas, by studenci na znak solidarności rozpoczęli strajk okupacyjny. Wybrano mnie na przewodniczącego studenckiego Komitetu Strajkowego.
W skład komitetu weszli ponadto: Anna Galus (wtedy IV rok Wydziału Prawa i Administracji UG, dziś pracownik Komisji Krajowej NSZZ “Solidarność”), Przemysław Gosiewski (wtedy IV rok Wydziału Prawa i Administracji UG, dziś minister – członek Rady Ministrów RP z ramienia PiS), Andrzej Sosnowski (wtedy student Wydziału Ekonomiki Transportu, dziś prezes zarządu SKOK im. Stefczyka) oraz Mariusz Popielarz (student Politologii, dziś pracownik MOSiR – kierownik stadionu piłkarskiego przy ul. Traugutta). Centrum okupacyjnego strajku studenckiego był gmach Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Gdańskiego na ul. Wita Stwosza.
W krótkim czasie musieliśmy stworzyć straż studencką, kuchnię zapewniającą wyżywienie dla pozostających w budynku studentów, drukarnię, system informacyjny.
Ale najważniejsze było szybkie dotarcie do jak największej liczby studentów z UG, Politechniki, Akademii Medycznej z apelem, by przyłączyli się do naszego strajku. Musimy pamiętać, że wtedy aparat PRL-u mógł zastosować wobec “buntowników” wszelkie represje. Już na początku strajku ówczesny prorektor UG prof. Krasucki odwiedził nas z prokuratorem, który przytoczył nam odpowiednie przepisy kodeksu karnego. Groziły nam kary więzienia i usunięcia ze studiów. To jednak nas nie przestraszyło. Dopiero później dobiegające do nas – za pośrednictwem Radia Wolna Europa – wieści o rozbiciu siła strajku w Nowej Hucie w Krakowie i kolejne pogróżki ze strony szefa milicji generała Andrzejewskiego spowodowały przerzedzenie się szeregów strajkujących. Wielu odchodzących ze strajku przychodziło do mnie by się ze swojej decyzji wytłumaczyć… To były trudne chwile. Ostatecznie zdecydowaliśmy – jako Komitet Strajkowy – o zawieszeniu strajku okupacyjnego. Parę dni po zawieszeniu naszego strajku również Stocznia Gdańska zawiesiła strajk. Stoczniowcy w pochodzie opuścili Stocznię.
Po majowych strajkach były jeszcze strajki sierpniowe. Pechowo w pierwszym dniu strajku SB zamknęło mnie na 48 godzin do aresztu przy ul. Nowe Ogrody. Siedziałem tam m.in. z Piotrem Bikontem, znanym dziennikarzem i filmowcem.
Strajk sierpniowy przesądził o rozpoczęciu długich i skomplikowanych przygotowań do rozmów Okrągłego Stołu między obozem komunistycznym a obozem solidarnościowym.
Nadchodziły nowe czasy, których jeszcze pół roku temu, a tym bardziej w roku 1987, nikt nie mógł przewidzieć. Konspiracja, podziemne drukarnie, hasła, pseudonimy, kolportaż bibuły, itd. odchodziły do historii. Dumny jestem, że mogłem być choć szeregowym uczestnikiem ruchu “Solidarności”.

Jak zostałem samorządowcem
Share

Gorącego politycznie i przełomowego historycznie lata 1989 roku obroniłem pracę magisterską na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Mój promotor i opiekun naukowy profesor Andrzej Sylwestrzak zaproponował mi pracę w katedrze Historii Państwa i Prawa Polskiego na stanowisku asystenta stażysty. Przyjąłem tę ofertę i rozpocząłem działalność dydaktyczną, prowadziłem ćwiczenia ze studentami.
W tym samym czasie do świeżo powstałego, pierwszego w postradzieckiej Europie niekomunistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego wszedł mój starszy kolega Aleksander Hall.
Na różnych szczeblach nowego rządu i jego agend znaleźli się dotychczasowi działacze opozycji antykomunistycznej. Rozpoczął się skomplikowany i trudny proces odzyskiwania struktur państwa polskiego przez społeczeństwo.
Byłem świadomy wagi tych zmian, porównywalnych z odzyskiwaniem niepodległości przez Polskę po 1918 roku.
To był fantastyczny czas, pełen nadziei i poświęcenia. Miałem wielką pokusę wskoczenia do tego pociągu do Warszawy. Szczególnie, że Aleksander Hall zaproponował mi podjęcie pracy w kształtujących się strukturach rządu. Jednak odmówiłem mu. Czułem, że powinienem jeszcze wiele się nauczyć, że powinienem stopniowo zdobywać doświadczenie. Ponadto chciałem napisać doktorat. Oczywiście byłem i jestem bardzo wdzięczny Olkowi (bo tak go nazywamy), że pamiętał o mnie, że dostrzegł w młodym magistrze potencjał i zdolności. To nie tylko dowartościowywało, ale zobowiązywało do dalszej pracy nad samorozwojem.
Jedną z pierwszych i historycznie brzemiennych w skutkach decyzji rządu Mazowieckiego było rozpoczęcie intensywnych prac nad odbudową samorządu terytorialnego w Polsce. Celem było przyjęcie w szaleńczo krótkim czasie ogromnej ilości nowych ustaw bądź ich zmiana. Tak, aby w 1990 roku na wiosnę można było przeprowadzić pierwsze od zakończenia II wojny światowej demokratyczne wybory do rad gmin.
Powstałe w całej Polsce Komitety Obywatelskie na potrzeby kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu naturalnie stały się ośrodkami skupiającymi aktywnych obywateli głównie pochodzących ze struktur odradzającego się związku zawodowego “Solidarność” i wychodzącej z podziemia opozycji antykomunistycznej. Komitety Obywatelskie zaczęły zbierać postulaty dotyczące spraw lokalnych. Zaczęła się autentyczna dyskusja na temat przyszłości poszczególnych miast.
Ale nie było to łatwe. Przede wszystkim brakowało fachowców, wiedzy i – co niezmiernie ważne – tradycji samorządowej. Przecież dwa pokolenia Polaków żyło bez samorządności miejskiej. Funkcjonujące w czasach PRL Miejskie Rady Narodowe nie były przecież autentycznym samorządem. Skład Rad Narodowych wybierał de facto PZPR i jej satelickie partie – SD i ZSL.
Komitety Obywatelskie zaczęły więc szkolić działaczy. Wszyscy uczyli się. Takiego pędu do nauki, poznawania już nigdy później nie doświadczyłem. Za namową starszych kolegów, w tym Lecha Mażewskiego, dawnego wykładowcy z prawa konstytucyjnego na Uniwersytecie zostałem szkoleniowcem
w zakresie samorządu terytorialnego.
Oczywiście moja wiedza na początku była dość skromna. Najpierw po nocach studiowałem wszystko co było dostępne
w gdańskich bibliotekach na temat samorządności. Śledziłem postępy prac legislacyjnych w rządzie Mazowieckiego. Kolejne warianty projektów ustaw o samorządzie terytorialnym czy ordynacji do rad gmin były dla mnie niezwykle ważną wskazówką.
Od jesieni 1989 do wiosny 1990 jeździłem z kagankiem wiedzy samorządowej od Gdańska poprzez Kartuzy, Chmielno, Wejherowo, Lębork, Bytów, Słupsk a nawet do najmniejszej gminy województwa – Osiek. Ten ludzki entuzjazm, to zatroskanie sprawami małych ojczyzn i chęć uczenia się był niezwykłe. To dzielenie się z rodakami wiedzą, pomaganie w przygotowywaniu lokalnych programów rozwoju gmin i kampanii wyborczych dawała mi niezwykle wiele prawdziwej satysfakcji. Bardzo dużo nauczyłem się od spotkanych działaczy obywatelskich. A poza tym poznałem dotąd nieznane mi piękne zakątki Pomorza i Kaszub.
W Gdańsku w wielu dzielnicach powstały Komitety Obywatelskie “Solidarności” (K. O. “S”). Tworzyli je ludzie różnych zawodów i doświadczeń życiowych, szeregowi członkowie “Solidarności”. Komitety te zajmowały się działalnością charytatywną oraz życiowymi sprawami mieszkańców dzielnicy. W moim miejscu zamieszkania działał K. O. “S” Stare Miasto. Poznałem w nim na nowo moich bliższych i dalszych sąsiadów, których do tej pory znałem tylko powierzchownie. Wspólnie dyskutowaliśmy o cieknących dachach w okolicznych domach, o pielęgnacji drzew i krzewów, omawialiśmy plany remontów w domach przedstawianych nam przez kierownika Rejonu Obsługi Mieszkańców w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej.
Pewnego dnia mama mi powiedziała, że dwie sąsiadki zapytały Ją: “czy syn nie zdecydowałby się kandydować do Rady Miasta?”. Kilka dni później zostałem zaproszony do I Liceum Ogólnokształcącego na posiedzenie Komitetu Obywatelskiego, aby opowiedzieć o zasadach funkcjonowania samorządu terytorialnego i wyborów do rad gmin. Po moim wystąpieniu i dyskusji zebrani mieszkańcy zaproponowali mi kandydowanie do Rady Miasta Gdańska. Poprosiłem o parę dni do namysłu. Nie planowałem wtedy kandydowania do Rady. Chciałem zająć się działalnością naukową i być ewentualnie ekspertem dla samorządu. Jednak zdecydowałem się na kandydowanie. Ujęło mnie zaufanie aktywnych mieszkańców, z których wielu mogłoby być moimi rodzicami.
To, że dziś jestem prezydentem Gdańska zawdzięczam moim sąsiadkom z ulicy Mniszki oraz członkom Komitetu Obywatelskiego “Solidarność” Stare Miasto.
27 maja 1990 roku w całej Polsce odbyły się pierwsze wolne i demokratyczne wybory do rad gmin. Kandydowałem z 3 miejsca, listę otwierał Andrzej Januszajtis. Zebrałem 2.102 głosy – był to bardzo dobry wynik – i w wieku 25 lat zostałem radnym miasta Gdańska.

Od stróża nocnego do prezydenta Gdańska
Share

Na trzecim roku studiów (miałem 22 lata) zacząłem pracować jako stróż nocny w Gdańskim Towarzystwie Naukowym (GTN) przy ul. Grodzkiej. Pracę zawdzięczałem mojemu koledze z konspiracji Maciejowi Żakiewiczowi (dziś doktor nauk humanistycznych, ceniony profesor w liceum ogólnokształcącym), który rezygnował z tej pracy i polecił mnie dyrektorowi biura GTN. Zostałem przyjęty na okres próbny, a później otrzymałem zatrudnienie na czas nieokreślony. Zaczynałem pracę o godzinie 20, a kończyłem o 8 rano następnego dnia. Zimą odśnieżałem chodniki przylegające do GTN i do połowy ulicę Grodzką i Rycerską, a wiosną, latem i jesienią zamiatałem.
Pracę tę ceniłem niezwykle. Po pierwsze miałem stałe, choć nieduże dochody, po drugie do woli mogłem czytać książki, po trzecie w piwnicy GTN, oczywiście bez wiedzy i w ścisłej tajemnicy, drukowaliśmy z kolegą Wojciechem Krefftem nielegalną bibułę.

Niezwykle ciekawym zajęciem był też mój udział w pracach archeologicznych w kościele św. Katarzyny pod kierownictwem doc. dr hab. Andrzeja Zbierskiego. Odkopaliśmy m.in. średniowieczny cmentarz i grób słynnego gdańszczanina Jana Heweliusza! To było wielkie przeżycie.

Wraz z upadkiem komunizmu kończyłem studia prawnicze. Obroniłem pracę magisterską w październiku 1989 r. W tym też miesiącu zacząłem pracować na stanowisku asystenta stażysty na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. W GTN pracowałem jeszcze do października 1990 roku.

W marcu 1990 roku na kilka miesięcy zostałem zatrudniony jako asystent w Wojewódzkim Biurze Poselsko-Senatorskim Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w Gdańsku przy ul. Dyrekcyjnej. Szefem biura był Jacek Starościak (później pierwszy, demokratycznie wybrany prezydent Gdańska). W biurze pracowałem dla senatorów Bogdana Lisa i Lecha Kaczyńskiego oraz posłów m.in. Jana Krzysztofa Bieleckiego.

W maju 1990 roku zostałem wybrany na radnego Gdańska. Później zaś Rada Miasta Gdańska wybrała mnie na delegata miasta do Sejmiku Samorządowego Województwa Gdańskiego. W Radzie Gdańska m.in. opracowywałem z Franciszkiem Jamrożem, ówczesnym przewodniczącym Rady Miasta (później do 1994 roku prezydent Gdańska) statut miasta Gdańska oraz regulamin obrad Rady (którego wiele rozwiązań obowiązuje do dziś!). Przewodniczyłem też komisji samorządu i ładu publicznego, która przygotowała podwaliny prawne pod odnowiony samorząd mieszkańców w dzielnicach, zwany jednostkami pomocniczymi samorządu terytorialnego.

Będąc delegatem do sejmiku zostałem wybrany na zastępcę przewodniczącego Sejmiku Samorządowego Województwa Gdańskiego. Przewodniczącym Sejmiku wybrano innego radnego Gdańska – Grzegorza Grzelaka.
Mając tak wiele obowiązków zostałem dodatkowo poproszony, czy raczej wręcz zmuszony, do zorganizowania od podstaw nowej instytucji – Samorządowego Kolegium Odwoławczego przy Sejmiku. Zostałem wybrany na przewodniczącego tego kolegium (druga instancja odwoławcza dla obywateli niezadowolonych z decyzji administracyjnej podjętej w ich sprawie w miejscu zamieszkania). Przyczyna tego zawrotnego tempa była prosta – w Radzie Miasta Gdańska na 60 radnych byłem jedynym prawnikiem! W sejmiku też był deficyt prawników. Dlatego też musiałem pracować na kilku etatach. Jednak przyszedł kres, czy raczej poważne ograniczenie moich samorządowych zajęć.

19 listopada 1990 roku, Uczelniane Kolegium Elektorów na wniosek Rektora Elekta Uniwersytetu Gdańskiego prof. dr hab. Zbigniewa Grzonki wybrało mnie na Prorektora ds. Studenckich UG, na kadencję 1990-1993. Skończyłem 25 lat, byłem rok po obronie pracy magisterskiej i zostałem najmłodszym w Europie prorektorem. Ten mój wybór dokonał się na przekór utrwalonej tradycji akademickiej, według której przede wszystkim doktorzy habilitowani, rzadziej doktorzy zostawali prorektorami. Autorem tej “małej rewolucji” był Rektor Grzonka, który chciał sprawy studenckie na uczelni powierzyć osobie mającej nieodległy kontakt ze studentami. Pewnie dodatkowym uzasadnieniem było moje niedawne doświadczenie ze strajkiem studenckim w maju 1988, którego byłem liderem.

Z chwilą wyboru na prorektora UG powoli ograniczałem pole mojej aktywności samorządowej, tak, że w lutym 1991 roku byłem już tylko szeregowym radnym Gdańska i delegatem do Sejmiku Wojewódzkiego.
Będąc prorektorem unowocześniłem, w konsultacji ze studentami, system przyznawania pomocy dla studentów (stypendia, akademiki). Opiekowałem się kulturą studencka (kluby studenckie, Akademickie Centrum Kultury). Najbardziej jednak jestem dumny ze zbudowania dodatkowego systemu stypendialnego w oparciu o budżet miasta Gdańska. Osobiście namówiłem prezydenta Gdańska Franciszka Jamroża do fundowania co roku przez miasto stypendiów dla studentów Uniwersytetu Gdańskiego. Później Gdańsk rozciągnął ten system stypendialny na wszystkie gdańskie uczelnie wyższe (system działa do dziś!).

19 czerwca 1994 roku mieszkańcy Gdańska wybrali mnie powtórnie na radnego Gdańska. Zdobyłem tylko 762 głosy. Startowałem z Komitetu Wyborczego Unia Wolności-Partia Konserwatywna z miejsc przyznanych w drodze negocjacji konserwatystom. 30. 06. 1994 r. Rada Miasta wybrała mnie na przewodniczącego Rady. Prezydentem Gdańska został Tomasz Posadzki.

Okres przewodzenia Radzie Miasta Gdańska zaliczam do kolejnego, po studenckim strajku majowym 1988, pracy w Sejmiku i pracy prorektora, etapu zdobywania doświadczenia samodzielnego działania. Będąc przewodniczącym Rady skupiłem się na dostosowaniu regulaminu Rady do nowej sytuacji związanej z pojawieniem się partii politycznych w samorządzie. Konsekwentnie budowałem prestiż i powagę organu przedstawicielskiego – Rady Miasta Gdańska. Byłem pomysłodawcą utworzenia przez Radę medali św. Wojciecha i Księcia Mściwoja II przyznawanych za wybitne zasługi dla Gdańska. Pierwsze medale wręczono w kwietniu 1988 r. m.in dominikaninowi ojcu Ludwikowi Wiśniewskiemu. Zorganizowałem razem ze współpracownikami w dniu 18. 04. 1997 r. uroczystą sesję Rady Miasta Gdańska z okazji 1000-lecia pierwszej historycznej wzmianki o Gdańsku. Przywróciłem stary, sięgający okresu I Rzeczpospolitej, zwyczaj noszenie przez radnych na wyjątkowych uroczystościach paradny tóg (uszytych na ich koszt). Ten zwyczaj został przez radnych Gdańska zarzucony na znak protestu przeciw włączeniu Gdańska w roku 1793 w skład królestwa Prus. Odbudowa tradycji w Gdańsku jest wyzwaniem wyjątkowo ważnym i trudnym. Byłem inicjatorem i organizatorem nadania obywatelstwa honorowego Gdańska trzem prezydentom: Lechowi Wałęsie, Georg’owi Bush i Richardowi von Wezcekerowi. Ta wielka uroczystość, która odbyła się 30. 06. 1997 w Dworze Artusa została uznana przez media za najbardziej światowy punkt obchodów 1000-lecia Gdańska.

Obchody 1000-lecia były też próbą charakteru i wyboru ideowo-historycznego przed jakim stanąłem ja i prezydent Tomasz Posadzki. W 1997 roku Lech Wałęsa, bez wątpienia najsłynniejszy gdańszczanin, nie był już prezydentem RP.
Jego miejsce zajął prezydent Aleksander Kwaśniewski. Rządzącej wówczas w kraju i województwie gdańskim lewicy zależało na mocnym wyeksponowaniu obecności prezydenta Kwaśniewskiego w obchodach 1000-kecia Gdańska.
Ale ujawnili się też liczni i głośni oponenci Kwaśniewskiego wzywający do zamknięcia bram Gdańska przed urzędującym prezydentem RP. Dodatkowo były prezydent Wałęsa odmawiał udziału w uroczystościach razem z prezydentem Kwaśniewskim. Niektórzy radzili mi by Wałęsę zaprosić tylko do Bazyliki Mariackiej na uroczystą mszę celebrowaną przez Prymasa Polski, a na uroczystości świeckie zaprosić z kolei tylko Kwaśniewskiego. Ale dla mnie było jasne, że na inauguracji obchodów 1000-lecia Gdańska – której gospodarzem była Rada Miasta i jej przewodniczący – głównym gościem powinien być Lech Wałęsa. Natomiast urzędujący prezydent RP będzie głównym gościem obok prezydenta Niemiec Romana Herzoga na otwarciu międzynarodowego Zjazdu Nowej Hanzy, czyli kilkudziesięciu burmistrzów z całej Europy nawiązujących do tradycji hanzeatyckiej.
Moją postawę lojalności wobec Wałęsy niektóre media okrzyknęły jako nie wpuszczenie Kwaśniewskiego do Gdańska. Przez wiele lat zarzucano mi “niedojrzałość” i przyrównywano mój “postępek” do decyzji Rady Miejskiej, która w czerwcu 1577 roku nie wpuściła do Gdańska nowo obranego króla Stefana Batorego.

Innym wyzwaniem była reakcja środowiska samorządowego na decyzję premiera Leszka Millera o odwołaniu z funkcji Wojewody Gdańskiego niezmiernie popularnego Macieja Płażyńskiego. Byłem pomysłodawcą i organizatorem, razem z radnym Włodzimierzem Machczyńskim, wiecu w obronie Płażyńskiego przy fontannie Neptuna. Wiec z udziałem licznych samorządowców z całego województwa i stoczniowców ze Stoczni Gdańskiej odbił się ogromnym echem w kraju.

Jako przewodniczący Rady Miasta Gdańska ożywiłem kontakty społeczne i gospodarcze z Bremą oraz odnowiłem umowę o współpracy z St. Petersburgiem. Ważną decyzją podjętą przez Radę Miasta – z mojej inicjatywy – było przywrócenie starego kształtu wizerunku herbu Gdańska, bowiem dotąd panowała pełna dowolność w tej symbolicznej, ale ważnej kwestii. Kończyłem kadencję przewodniczącego Rady Miasta Gdańska w przekonaniu, że udało mi się przywrócić Radzie Miasta wysokiej pozycji w opinii gdańszczan. Mam satysfakcję, że wiele zaproponowanych przeze mnie rozwiązań prawnych – rytuał nadawania obywatelstwa honorowego, nadawanie medalu św. Wojciecha i księcia Mściwoja – przetrwało kolejne kadencje i zyskało społeczną akceptację.

źródło: adamowicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz